środa, 10 kwietnia 2019

Jak zorganizowaliśmy wyjazd do Tajlandii z dzieckiem, czyli nie taki diabeł strasznyjak go malują ;)

Nie wiem jak to się stało, że od naszego powrotu z Tajlandii minął już dobry miesiąc. Nie, przepraszam, już wiem jak. Zaraz po wakacjach hucznie obchodziliśmy 3-cie urodziny Poziomki, a potem było niestety już tylko gorzej... tzn. szara rzeczywistość dopadła mnie na tyle, że nawet te 3 tygodnie spędzone w egzotycznych klimatach, nie pomogły udźwignąć tego, co dopadło mnie po powrocie :( Ale ja wiem, że nie przyszliście tu czytać o tym co złego, a co dobrego słychać i właśnie z tym postanowiłam pojawić się na blogu :) Też aby sobie swój kiepski nastrój poprawić :) 

Chociaż tak naprawdę poprawa nastroju to drugorzędna sprawa bo po pierwsze bardzo chcę Was tym wpisem namówić na wyjazd do Tajlandii (z dzieckiem czy bez ;). Chociaż mogłoby się wydawać to trudne, niebezpieczne, ba nawet nie wykonalne to jest zupełnie odwrotnie! Ale zacznijmy od początku :) Dlaczego Tajlandia? Ano dlatego, że o podróży do tego kraju marzyłam już na studiach (czyli dobre 13 lat temu, sic!) kiedy to jeden z naszych najlepszych wykładowców, których dane mi było słuchać na AWF-ie, a dokładnie świętej pamięci Dr Krzysztof Lubański, przekonywał nas, że nie ma chyba drugiego tak prężnie rozwijającego się turystycznie kraju na świecie jak Tajlandia (zwłaszcza seks turystycznie, ale to już osobny temat ;D) i jest to jedno z tych miejsc, które trzeba po prostu odwiedzić! Także kiedy wybieraliśmy się w podróż poślubną z Szarlatanem zaproponowałam oczywiście TEN kraj, ale ponieważ mój oprawca woli poruszać się drogą lądową niż powietrzną padło na Rosję i podróż koleją transsyberyjską nad Bajkał, co zresztą też opisałam na blogu >>> KLIK :) Wiedziałam jednak, że to niespełnione marzenie powróci i powróciło z taką siłą, że nawet kilka niefortunnych wypadków nie potrafiło mnie powstrzymać żeby lecieć do Tajlandii :) Tym razem już w trójkę :) 

No właśnie i chyba o to dziecko, a raczej o daleką podróż z nim najbardziej się rozchodzi, bo o ile o siebie człowiek się może nie bać to o małą bezbronną i kruchą istotę już o wiele bardziej. Bo daleko, bo gorąco, bo komary, poparzenia, nie ten klimat, nie ta kuchnia, samolot i inne niespotykane w Polsce niebezpieczeństwa, aaaaa... no więc właśnie przychodzę z otuchą, że nie taki diabeł straszny jak go malują i zaraz Wam powiem dlaczego :)

Szczepienia


Oczywiście przygotowania do podróży zaczęliśmy nie jak kiedyś, za "pradawnych czasów" od czytania przewodników, chociaż pożyczyliśmy od znajomych dwa solidne tomy na temat Tajlandii, tylko od wertowania internetu w poszukiwaniu takich jak my, co to dziecko na niebezpieczeństwo chcą narazić i wywieźć je do Azji, zamiast ruszyć kolejny rok z rzędu nad, też fajny oczywiście, Bałtyk :) Jakby co polecam nasz sprawdzony kierunek >>> KLIK ;) 

Tym sposobem trafiliśmy na dwa bardzo wartościowe blogi, które dostarczyły nam dużą dawkę sensownych informacji na temat podróżowania po Tajlandii i nie tylko, z dzieckiem, w tym także na temat szczepień. Po pierwsze i najważniejsze Natalia z Taste Away >>> KLIK oraz Karolina i Mario z Our Little Adventures >>> KLIK. Tym tropem trafiliśmy do Poradni Medycyny Podróży MEDELLAN i po wnikliwej konsultacji oraz za radą Pani doktor zaszczepiliśmy się na kilka podstawowych szczepień "zalecanych", a nie obowiązkowych, przed wyjazdem do Tajlandii:

- dorośli - dawka przypominająca przeciw tężcowi i błonicy (jeśli byliście szczepieni w dzieciństwie), dur brzuszny, wzw B (my byliśmy szczepieni jako dzieci) i wzw A
- dzieci - ponieważ dwie pierwsze szczepionki - tężec i błonica oraz wzw B wchodzą w podstawowy kalendarz szczepień dziecka, Poziomkę zaszczepiliśmy tylko na dur brzuszny i chcieliśmy na wzw A, ale niestety pech chciał, że szczepionka na wzw A nie była dostępna na początku roku w całej Polsce. 

Nie powiem, trochę nas zmroziło skoro zdecydowaliśmy się już szczepić, a WZW A, czyli "choroba brudnych rąk" wydawałaby się najbardziej prawdopodobna do złapania w Tajlandii, zwłaszcza przez dziecko. Dlatego podwójnie dbaliśmy o higienę rąk Poziomki wodą, mokrymi chusteczkami i żelem antybakteryjnym na zmianę! Na początku, bo powiem Wam, że potem z każdym dniem co raz mniej i mniej, a kiedy dotarliśmy na ostatnią już wyspę Koh Ngai, nie pamiętam czy poza rankiem i wieczorem, w ciągu dnia myliśmy jej ręce chociaż raz (poza moczeniem się w basenie i morzu) :P Także strach ma wielkie oczy, bo dla przykładu powiem Wam, że mamy szereg znajomych, którzy byli w Tajlandii nie raz, z dziećmi czy też bez i nie szczepili się na nic przed wyjazdem (nawet Polskie obowiązkowe szczepienia są im obce), więc tak też można. Ja też byłam skłonna ruszyć tam z podejściem, że złego diabli nie biorą, ale skoro Szarlatan powiedział, że funduje nam szczepienia na całe życie, to czemu nie ;) 

Przez chwilę zastanawialiśmy się na szczepieniem przeciwko wściekliźnie i japońskiemu zapaleniu mózgu, ale Pani doktor zapewniła nas, że jeżeli nie planujemy zapuszczać się głęboką dżungle, podmokłe tereny i wsie, tylko poruszać po terenach czysto turystycznych, a nasze dziecko raczej nie rzuca się na każdego napotkanego kotka lub małpkę, to nie widzi potrzeby szprycowania się jeszcze tymi szczepionkami ;) Taaak w ogóle nie lubi zwierzątek...


Podróż Samolotem

Kupno biletów to była chyba jedna z najtrudniejszych spraw jakie mieliśmy do wykonania przed wyjazdem. Dlaczego? Ponieważ trzeba było się na nie zdecydować i wydać za jednym zamachem 6 tysięcy a to nie lada wyzwanie ;D Wiadomo bowiem, że jak już człowiek kupi bilety to nie ma odwrotu przed wyjazdem :D A tak serio to długo analizowaliśmy, które linie lotnicze wybrać, obserwowaliśmy ceny, godziny i daty (w tym przypadku polecam skyscanner.pl, ale bilety kupiliśmy już przez stronę linii lotniczych, bo wychodziło korzystniej), robiliśmy wywiad wśród znajomych jakie mieli wrażenia i na co zwrócić szczególną uwagę. Tak też stanęło na Qatar Airways i powiem Wam, że lepiej nie mogliśmy wybrać! Nigdy nie leciałam lepszymi liniami lotniczymi! I o ile na początku trochę miałam wyrzuty sumienia, że mogliśmy wybrać tańsze linie lotnicze (np. rosyjskie lub ukraińskie), to zaraz po wejściu do samolotu wiedziałam, że wybór tych linii i dopłacenie kilka stówek było tego warte! Przemiła obsługa, przyjemna atmosfera na pokładzie (i w powietrzu i wśród ludzi ;), regulowane fotele, smaczne posiłki (radzę wybrać na stronie przed wylotem [menu dla dzieci serwowane jest w eleganckiej teczuszce], posiłki są lepsze niż te z menu pokładowego) dla każdego kocyk, podusia, higieniczny zestaw do toalety, ekran z full wypas wyborem: muzyki, filmów i seriali, no po prostu miód malina :)

W przypadku tej kilkunastogodzinnej podróży obawiałam się bardziej o siebie (jestem po urazie szyi w stłuczce samochodowej, poprawionej po raz drugi na dwa tygodnie przed wyjazdem :P) i Szarlatana, który nie lubi latać, niż o Romę, która jak twierdzi lubi i to bardzo :) A już zwłaszcza z psim patrolem przed nosem ;D Także nasza podróż do Bangkoku (tam zaczynaliśmy i kończyliśmy) w obie strony przebiegła bardzo miło, spokojnie i nawet nie wiedzieć kiedy byliśmy na ziemi. Zdecydowaliśmy się lecieć nocą, z krótką przesiadką w Doha (2-3 godziny), bo mieliśmy obawy, że dłużej nie damy rady wysiedzieć. Na miejscu okazało się, że lotnisko serwuje wiele atrakcji w stylu wózek dla dziecka, plac zabaw, gry na play-u, łożka, fotele, strefy komfortu i ciszy. Na serio sama przyjemność było tam posiedzieć :)

Na miejscu lecieliśmy samolotem jeszcze raz i były to wewnętrzne linie Nok Air z Bangkoku do Krabi i z powrotem. Niby krótki lot (niecałe 2 godziny), a było więcej zachodu jak przy locie przez pół świata :P Tzn. Poziomka była przekonana, że i w tym samolocie zastanie ekran na fotelu przed sobą, a tu ZONK! Nic takiego nie czekało :P Awantura była niezła i tutaj popełniliśmy podstawowy błąd, otóż nie zgraliśmy z jutuba kilku bajek oflajn, o co w drodze powrotnej już zadbaliśmy ;) Na szczęście miałam w zanadrzu przygotowane 100 stron naklejek, kolorowanek i zadań z ulubionej bajki i to załatwiło sprawę na ładne pół godziny, a potem przez szparę między fotelami dziewczyna oglądała bajki z dziećmi, które siedziały przed nami :D










Plan wycieczki

Przed wyjazdem warto zastanowić się dokąd i po co my w ogóle do tej Tajlandii się wybieramy? I tutaj również odsyłam na bloga Natalii z Taste Away (>>> KLIK), gdzie fajnie opisane są różne wyspy i inne ciekawe miejsca w Tajlandii, bo jak się okazuje wyspa wyspie nie równa i albo można trafić dobrze albo zupełnie słabooo ze swoimi wyobrażeniami i oczekiwaniami. My, chociaż nie należymy do fanów tłumnych miejsc i wielkich imprezowni, to gdybyśmy byli sami pewnie wybralibyśmy się z ciekawości np. na Phuket z Full Moon Party, czy też zobaczyć słynne ping-pong show albo na Phi Phi zaszaleć na plaży, ale z dzieckiem, to było zupełnie bez sensu pchać się w takie destynacje ;D Dlatego celowaliśmy raczej w spokojne, rodzinne i rajskie klimaty jakie można znaleźć na Koh Lancie (4 dni) i Koh Ngai (4 dni), przez Krabi gdzie wymarzyłam sobie wspinaczkę na skały (a odkryłam tę mekkę wspinaczy dzięki papierowemu przewodnikowi, także czasem warto postawić na stare rozwiązania ;), a zaczęliśmy i skończyliśmy nasz trip w Bangkoku, bo stolycy nie można przegapić :) Czy coś bym zmieniła w naszej trasie? Chyba nic, oprócz wydłużenia o kilka dni pobytu w Bangkoku z 3 do 4-5 dni, na Krabi z 3 do 5 dni i chyba jeszcze dłużej czasu na relaks w rajskim Koh Ngai i na klimatycznej Koh Lancie, czyli ogólnie z 3 tygodni wyszedł by pewnie miesiąc :D To tak pokrótce, bo w niedalekiej przyszłości mam nadzieję bardziej szczegółowo opisać Wam nasze wrażenia z tych miejsc w Tajlandii. Póki co załączam kilka zdjęć z każdego na zachętę ;)

Bangkok





Krabi






Koh Lanta






(Na Poziomkę nie patrzcie, nie miała focha tylko wtedy kiedy siedziała w wodzie lub jadła lody, taki urok dwulatka haha ;D)



Koh Ngai





Noclegi


Kiedy już wiedzieliśmy jaki jest plan wyprawy zaczęliśmy rezerwować noclegi i tutaj polecam wertować ofkors Booking.com, Airbnb.com oraz Agoda.com. Wszystko bezpiecznie, bezgotówkowo i papierowo, np. booking ma apkę i wystarczy pokazać w recepcji potwierdzenie rezerwacji. Zresztą nawet i bez tego wszystko się zawsze zgadza. Podchodzisz, uśmiechasz się, mówisz whats your name i jala :) Znalezienie noclegu w Tajlandii na miarę swojego portfela to pikuś! My przy wyborze kierowaliśmy się kilkoma kryteriami: dobra ocena i opinie obiektu przez "rodziny z dziećmi", odległość od miejsc, które nas interesowały (zabytki, plaża, zaplecze gastronomiczne), basen (przy dziecku dodatkowa atrakcja i miła alternatywa dla słonej wody w morzu), klimatyzacja oraz cena oczywiście (a w niej śniadanie) ;) Co prawda wszystkie nasze noclegi były trafione, ale powiem Wam, że następnym razem (tak, już oszczędzam na wyjazd w przyszłym roku :) chyba nie będę przywiązywać aż tak dużej uwagi do nich i zabukujemy tylko pierwszy i ostatni nocleg, a kolejne będziemy szukać na bieżąco. Jak nam się już zacznie gdzieś nudzić to szybka rezerwacja i jazda dalej, nawet jeśli to będzie namiot ;) 

Ponieważ był to nasz pierwszy wyjazd na drugi koniec świata a dodatkowo z dzieckiem i nie wiedzieliśmy czego się po Tajlandii spodziewać, chcieliśmy mieć pewność, że będzie czysto, komfortowo i smacznie. Teraz wiemy, że luksusów nie potrzebujemy (bo i tak mało siedzimy na tyłku :P), zresztą nawet hostele w Tajlandii potrafią oferować wysoki standard, bo mieliśmy okazję i w jednym kilka dni spać :) Także powiem tak, fajnie oczywiście jeśli stać nas na 5 stars, ale jeśli nie to serio bym się nie przejmowała i wybierała po prostu najlepiej oceniany obiekt w zasięgu Waszego portfela z udogodnieniami na jakich Wam zależy np. basen i jeśli z dzieckiem to koniecznie śniadania! My zdecydowaliśmy się na opcje bez śniadania tylko raz i szybko pożałowaliśmy :P Chociaż nie powiem, przy okazji tej pomyłki mieliśmy okazję skosztować prawdziwych tajskich śniadań w knajpce przy hotelu, a nie zaspokajać głód ciągle tym samym menu na szwedzkim stole jaki można spotkać w każdym hotelu na świecie ;)

Podczas całej podróży mieliśmy okazję nocować zarówno w hostelu, w bardzo kameralnym "guest house", w 3 gwiazdkowym hotelu i na koniec w 4 gwiazdkowym. Szczerze mówiąc większej różnicy w pokojach nie widziałam, oprócz w cenie i otoczeniu w jakim się znajdowały haha :D Więcej rozpiszę się o nich w kolejnych wpisach, póki co tylko je podpiszę.



New Siam Riverside, Bangkok




Glur Hostel, Ao Nang Krabi



Riviera Boutiqe House, Koh Lanta




Thanya Beach Resort, Koh Ngai

Transport

Jak i czym się przemieszczaliśmy? Korzystaliśmy chyba ze wszystkich możliwych jakie były, no może poza koleją i lotem balonem, jeśli takowy istnieje, hehe ;) A tak serio to w przypadku transportu od początku celowaliśmy w niskobudżetowy przewóz i jazdę bez trzymanki. Kiedy dolecieliśmy na lotnisko Suvarnabhumi zamiast w taxówkę wsiedliśmy w pociąg Airport Link, którym w bardzo komfortowy sposób dotarliśmy do centrum Bangkoku (ok. 30 min drogi) i kosztował nas zaledwie 45 THB na głowę, a na stacji końcowej (Phaya Thai) przesiedliśmy się w tajski Uber o nazwie Grab. Aplikację ściągnęłam jeszcze w Polsce przed wylotem i podpięłam pod nią naszą kartę debetową, ale nie jest to konieczne, bo można płacić też gotówką. Cena i trasa którą chcemy przejechać wyświetla się jeszcze przed wejściem do samochodu (w naszym przypadku około 120 THB z Phaya Thai w okolice Khao San Road, gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel) i rzeczywiście nigdy nie zapłaciliśmy więcej niż zaproponowano. A różnica między Taxówką, a Grabek wychodziła znacząca, bo nie raz nie dwa było to 100-200 THB. Zresztą unikamy w tym wypadku targowania się z Tajami, co przy okazji przemieszczania się jest nieuniknione. Zazwyczaj podbijają cenę około 20-30% wartości drogi. Grab był też dla nas swego rodzaju odnośnikiem do cen i możliwości jakie mamy do wyboru w przemieszczaniu się np. po Bangkoku. Jeśli chcieliśmy dotrzeć gdzieś dalej niż w zasięgu naszych stóp to sprawdzaliśmy ile kosztuje Grab, a potem łapaliśmy tuk-tuka i targowaliśmy się z Tajem dopóki nie zszedł z ceny poniżej tego co wiedzieliśmy, że warta jest droga klimatyzowanym samochodem. A ponieważ tuk-tuków jest tam jak mrówków to przyjęliśmy taktykę, że jak nie ten to następny i zazwyczaj to działało, bo przecież im też zależy na tym żeby zarobić ;)







Z Graba korzystaliśmy również w drodze na lotnisko Don Muang, skąd startowaliśmy na Krabi (południowa prowincja w Tajlandii). Ale już w Krabi, mimo iż istniała możliwość skorzystania z Graba (około 700 THB) to zdecydowanie przewyższał on średnią rynkową i wsiedliśmy w zwykły shuttle bus (300 THB) za naszą dwójkę, za Poziomkę nie musieliśmy płacić, przeważnie wszędzie za dzieci w wieku do 3-4 lat nie trzeba płacić :). Znalezienie go nie zajęło nam długo, bo zaraz po wyjściu z lotniska można zobaczyć znak przystanku autobusowego i mnóstwo turystów oraz Tajów zachęcających do skorzystania z jego usług. Tak też w około 40 minut dotarliśmy pod same drzwi recepcji naszego hostelu . Z pewnością taxówką czy grabem byłoby szybciej i bardziej komfortowo, bo przy okazji shuttle bus musimy się liczyć z tym, że kierowca wysadza wielu turystów po kolei i w zależności gdzie jest nasz obiekt wysiądziemy albo pierwsi albo ostatni ;) Niemniej jednak, sama podróż była bardzo wygodna. 

Na Krabi mieliśmy okazję po raz pierwszy płynąć łodzią, które z pewnością widzieliście nie raz na zdjęciach z Tajlandii. Trzeciego dnia pobytu na Krabi wybraliśmy się bowiem w ramach wypoczynku na słynny półwysep Railay Beach. Bilet na taką przeprawę można kupić przy plaży Ao Nang Beach i kosztowała nas około 300 THB za dwie osoby w dwie strony. Łodzie odpływają kiedy tylko zbierze się kilku turystów w tym samym kierunku, a ponieważ turystów jest tam na pęczki to łodzie kursują non toper! Na plaży spędziliśmy cały dzień, ostatnie łodzie odpływały z Railay Beach około 17.00-18.00 i wtedy też podchodzi się z biletem do pierwszej lepszej łodzi i wsiada ze swoim majdanem do tej, którą wskażą Tajowie :)






Z Krabi na wyspę Ko Lanta Yai, gdzie mieliśmy spędzić kolejne kilka dni, dostaliśmy się Vanem z przeprawą promową w cenie. Za taką podróż naszej dwójki (Poziomka za free) pod same drzwi naszego Pensjonatu zapłaciliśmy ok. 700 THB. Można tę drogę przebyć na wiele sposobów, ale my wybraliśmy najtańszą i komfortową, bo z drzwi do drzwi. Wszelkie tego typu transfery bez problemu można zamówić dzień wcześniej w każdej recepcji hostelu, hotelu lub po prostu na mieście, w wielu dostępnych punktach turystycznych :)

Na Ko Lancie mieliśmy również możliwość wynajęcia skutera na 4 dni (cena 1000 THB , cena za litr paliwa to 40 THB) i to był z pewnością nasz ulubiony środek transportu :D Dzięki niemu poczuliśmy wolność i swobodę jakiej nie mieliśmy okazji doświadczyć wcześniej. Parkowaliśmy pod oknem, wsiadaliśmy na niego kiedy tylko chcieliśmy i jechaliśmy do sklepu, do knajpy, na stare miasto czy na drugi koniec wyspy na nocny market lub do Parku Narodowego. Byliśmy totalnie niezależni i czuliśmy się jakbyśmy byli jednymi z Tajów. Na Koh Lancie bowiem skuter to ich podstawowy środek transportu. Podróżują na nim całe rodziny (5-6 osobowe), więc nasza trójka nie robiła na nikim wrażenia ;D









Najlepszy myk jednak ogarnęliśmy kiedy musieliśmy przedostać się na ostatnią już wyspę, a mianowicie Koh Ngai (czytaj Kochaj) ;) Patent polegał na tym, że ogarnęliśmy wycieczkę 4 Islands ze snorkelingiem, gdzie jednym z punktów wyprawy była właśnie Koh Ngai, więc po całym dniu snorkelingu ekipa łodzi wysadziła nas na wyspie pod hotelem :D Także w cenie wycieczki (1400 THB za dwie osoby) mieliśmy snorkeling, zwiedzanie jaskini, lunch i podwózkę pod sam hotel na Koh Ngai :D


Powrót z raju kosztował nas chyba najwięcej, bo do przebycia była nie tylko droga morska, ale i niezły kawałek lądu na lotnisko w Krabi, skąd lecieliśmy do Bangkoku. Także transfer łodzią, a potem samochodem to koszt około 3500 THB dla naszej trójki :)   

Jak widzicie możliwości jest dużo, kwestia wyboru i zakręcenia się wokół tematu :)

Pakowanie


My ograniczyliśmy się do dwóch plecaków (60 i 80 litrów), bo Poziomka raczej jeszcze nie jest na siłach żeby zadbać o swój bagaż sama ;) Do tego każdy z nas miał podręczny mały plecak, wózek i aparat na ramieniu. Kiedy pakowałam się przed wyjazdem nagrałam cały proces na Instagramie >>> KLIK i wiele osób nie wierzyło, że uda nam się spakować w trójkę na 3 tygodnie w dwa plecaki. A jednak się udało i powiem Wam, że już w trakcie podróży wiedzieliśmy, że mimo wszystko zabraliśmy za dużo rzeczy i następnym razem spokojnie zamknęlibyśmy się w dwa 60 litrowe plecaki, a we dwójkę to spokojnie i w 40 litrowe :D



Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Otóż jest kilka powodów. Po pierwsze wzięliśmy kurtki, które okazały się zupełnie zbędne (za dużo butów, w zupełności wystarczą klapki, wygodne sandały, buty do wody i jakieś adidasy oraz jedne długie spodnie, np. dresy) i przydały się tylko na przejście z samochodu do lotniska w Warszawie, a potem już ani razu ich nie założyliśmy. Także spokojnie można było się na ten krótki moment okutać szalem i założyć czapkę, a do plecaka wziąć już tylko jakąś cienką wiatrówkę lub w ogóle foliowy worek z kapturem. Nawet gdybyśmy o tym zapomnieli na na miejscu można absolutnie wszystko kupić! To też jest drugi powód, dla którego nie warto brać dużo rzeczy :) Bo nawet jeśli w trakcie nam czegoś zabraknie lub uznamy, że nie nadaje się do chodzenia w tamtejszym klimacie to w dość rozsądnych cenach można w Tajlandii kupić wszelkiego rodzaju koszulki, spodenki, sukienki czy kostiumy. A po trzecie i najważniejsze, na miejscu co krok można trafić na pralnie, które oferują pranie i odbiór rzeczy w przeciągu 24h za jedyne 35 THB za kilogram :) My skorzystaliśmy z oferty jednej z nich i byliśmy bardzo zadowoleni. Myślę, że gdybyśmy wzięli mniej rzeczy to skorzystalibyśmy dwukrotnie, bo jednak jakby nie było w Tajlandii jest tak gorąco, że nie raz i nie dwa razy dziennie trzeba się przebrać, bo pot spływa ciurkiem przy każdym wyjściu z cienia :P Jest jeden wyjątek, jeśli jedziesz tam leżeć cały dzień na plaży lub w basenie to zdecydowanie wystarczy Ci kilka kostiumów na zmianę i parę ciuchów na wieczór, bo życie w Tajlandii w ogóle zaczyna się wieczorem ;) Jeśli jesteście ciekawi co my dokładnie zabraliśmy to załączam listę rzeczy, która posłużyła nam przy pakowaniu >>> KLIK.





Kolejna rzecz, która zajęła nam sporo miejsca do apteczka. W sumie to więcej mieliśmy ze sobą leków niż kosmetyków (ale na serio nie warto brać tam dużo kosmetyków, bo i tak wszystko z Was spłynie) :P W tej kwestii chcieliśmy być ubezpieczeni na wszystko czym straszą przy okazji wyjazdów do Azji. Prawda jest jednak taka, że oprócz przyjmowania priobiotyków (jeszcze przed wyjazdem, w trakcie i kilka dni po), kilka razy pastylek na gardło (klimatyzacja mnie pokonała), leków na żołądek (przed wyjazdem oprócz wykręcenia sobie na trampolinie szyi, nabawiłam się zapalenia żołądka haha :D) kilka plastrów i wody utlenionej (Szarlatan rozciął sobie stopę o skałę), pozostałych leków na szczęście nie użyliśmy ani razu ;) To samo tyczyło się moskitiery i balsamu na ukąszenia komarów. Szczerze to mieliśmy do czynienia z komarami tylko na Koh Lancie, ale tylko wieczorami i wystarczyło się spryskać repelentem, a na noc wrzucić do kontaktu elektrofumigator i tyle w tym temacie :)

Przydatne Akcesoria i Gadżety

Oprócz ciuchów, kosmetyków i leków, jest też kilka gadżetów i dziecięcych rekwizytów, które nam się mocno sprawdziły w podróży i z czystym sumieniem mogę je Wam polecić :)

Po pierwsze nosidło TULA Toddler! Po pierwsze i najważniejsze, bo nie wiem co byśmy bez niej zrobili gdybyśmy jej nie kupili (nasze akurat używane z OLX za 50% ceny, ale śladów użytkowania brak, także jeśli też chcecie kupić to polecam zacząć od szukania tam ;) :P Od początku wiedzieliśmy, że nosidło nam się przyda, bo nasz wyjazd będzie aktywny, a wiadomo nie wszędzie się wiedzie wózkiem. Poziomka jest też jeszcze na etapie, że lubi sobie na Mamuni lub Tatunia powisieć jeśli trzeba akurat kawałek przejść. Niemniej jednak nie sądziłam, że będziemy korzystać z niego tak często, a Roma je polubi, bo nigdy nie lubiła chodzić w chuście czy nosidle :P





Po drugie i najważniejsze lekka spacerówka i w sumie nie wiem czy nie powinna być jednak numerem jeden! Nosidło jest super, ale jednak długo w upale dziecka nie ponosisz, bo pot się leje z dwóch osób, więc to raczej alternatywa dla wózka, jeśli dziecko jeszcze sypia w ciągu dnia. A prawda jest, że przy 30 stopniowym upale to nawet i starsze dzieci lubią sobie drzemkę uciąć ;) Także całe szczęście, że w ostatniej chwili kupiliśmy na OLX za 80 zł (tak, tak, teraz już wiecie dlaczego to ostatnio mój ulubiony portal ;D) używanego Maclarena, który ważył zaledwie 3,5 kilo i można było go złożyć w 3 sekundy i zarzucić na plecy kiedy była taka potrzeba :) 



Mini plecak dla dziecka, firmy Lassig Polska >>> KLIK. Nasz to akurat Little Tree Fawn, ciężko już jak widzę dostępny, ale da się go jeszcze gdzieś upolować w necie, a w innych kolorach to już w ogóle nie problem :) Dlaczego akurat ten plecak przypadł nam do gustu? Otóż zrobiłam niezły research przed wyjazdem żeby znaleźć nie tylko ładny, porządny, ale i wygodny plecak dla dziecka i lepszego nie znalazłam. Mini Backpack Lassig jest całkiem pojemny jak na tak mały plecak, ma bardzo fajną kieszonkę na bidon, kieszeń termiczną na przekąski, odblaski, miejsce na podpisanie plecaka, uchwyt na klucze i dołączony portfel oraz co najważniejsze, zapina się na klatce piersiowej, dzięki czemu nie zsuwa się z ramion i dobrze trzyma się pleców :) Słowem wszystko co potrzebne małemu podróżnikowi! 



My w ogóle jesteśmy plecakowi w podróży, ale w takiej aktywnej podróży stawiamy również na kompaktowe torby, jak ta basenowa zwijana w kulkę z Decathlonu, kieszonka wodoodporna na mokre rzeczy czy nerki/piterki na biodro na podręczne rzeczy typu kasa, okulary, chusteczki itp. itd. 


Natomiast jeśli chodzi o obuwie to powiem Wam, że mieliśmy trochę par (aż za dużo, bo zdecydowanie wystarczą sandały, adidasy i buty do wody), a i tak ostatecznie w naszym przypadku wygrywały japonki Birkenstock! Zeszliśmy w nich oboje prawie całą Tajlandię :D Także polecam śmiało zaopatrzyć się w ten obuw!


Opaska wielofunkcyjna Twister Coolmax z filtrem UV 40+ Lassig Polska >>> KLIK. Mięciutka, lekka, przewiewna z filtrem przeciwsłonecznym i co najważniejsze wielofunkcyjna. U nas sprawdzała się na dwa sposoby, na głowę do kąpieli i na szyję w klimatyzowanych pomieszczeniach np. na lotnisku :)



Jeśli ilość godzin spędzonych na słońcu i w wodzie przekraczała dopuszczalną, w zanadrzu mieliśmy jeszcze Czapkę z daszkiem Lassig UV 50+ >>> KLIK. Doceniliśmy ją przede wszystkim dzięki porządnej gumce, która trzymała czapkę na głowie nawet w najbardziej wietrznych warunkach, a nawet jeśli nie to ma sznurek, no i na wagę złota jest osłona na kark :)



Kombinezon do pływania UV 50+ Lassig to gadżet, bez którego w ogóle nie wyobrażam sobie naszej podróży! Miękki, elastyczny, bezszwowy, odporny na działanie chloru i promieni słonecznych dawał nam ogromny komfort psychiczny, że Poziomka jest bezpieczna. Zresztą korzystaliśmy z niego nie tylko w kąpieli, więc jest wielofunkcyjny ;) 






Zabawki do wody i piasku ze względu na nie wielki bagaż też musiały być kompaktowe, więc i tutaj postawiłam na pomysłowe gadżety. Składane silikonowe wiaderko Scrunch Bucket marki Funkit World >>> KLIK   




Wielofunkcyjna łopatka do piasku Triplet Quut >>>KLIK, która jest jednocześnie grabkami, sitkiem i fontanną. A także muszelki Bilibo mini >>>KLIK, które mamy już niezły szmat czasu i sprawdzają się do zabawy nie tylko w domu, ale i w podróży :)





Karty, gry, kredki, kolorowanki i niekończąca się ilość naklejek to również obowiązkowy asortyment w podróży z dzieckiem. U nas ostatnio jest faza na Psi Patrol, więc tuż przed wyjazdem zainwestowałam w Puzzle Ps Patrol Memo do kąpieli>>> KLIK oraz zagadki firmy CzuCzu w bardzo poręcznej formie >>> KILK. Bardzo fajna zabawa dla wszystkich :)




I ostatni już bajer, który akurat tuż przed naszym wylotem sprezentowała nam Babcia Gabi to Poduszka podróżna rogal i maskotka Peppa Pig 2 w 1 (kupiona na lotnisku w Anglii, ale widziałam, że na OLX też można ją upolować ;). Lekka maskotka z suwakiem w bardzo prosty sposób zamienia się w mięciutką poduszkę pod głowę. Roma zakochała się w maskotce od pierwszego wejrzenia, a ja w poduszce, bez której chyba bym tego wyjazdu nie przeżyła :P Niestety w większości miejsc noclegowych Tajowie oferują twarde i duże poduchy, czego akurat nie cierpię, więc rogal Poziomki uratował moją szyję :D 



Jedzenie

Na wakacjach jemy duuuuużo :) Nie będę ukrywać, że wszelkie wyjazdy łączą się w naszym przypadku z kulinarną stroną odwiedzanych miejsc. Z czym kojarzy Wam się Tajlandia? Z szamą! Zawsze staramy się próbować jak najwięcej potraw danej kuchni. Tak też było w przypadku tego wyjazdu. Jedliśmy przede wszystkim pad thai, różne rodzaje curry i noodles soup (tajskie i wietnamskie) ale skusiliśmy się także na sushi, pizzę i hamburgery oraz desery takie jak mango sticky rice czy lody w kokosie. Z moich obserwacji w Tajlandii a na pewno w Bangkoku jest więcej miejsc gastronomicznych niż jakichkolwiek punktów z innej branży :D Na każdym kroku znajdziesz restauracje, małe knajpki czy gar budy oraz street food. Niezależnie gdzie jadasz zasada jest prosta, jedz tam gdzie jedzą lokalsi :)




Oprócz tego jedno jest pewne, każdy znajdzie w Tajlandii coś smacznego dla siebie i dla swojej kieszeni, a o problemach żołądkowych możecie zapomnieć. Problemy mieliśmy jak wróciliśmy do polskiego jedzenia :P W Tajlandii jest taki przemiał ludzi w punktach gastro, że nie sposób żeby trafić na nieświeże jedzenie, a tym samym coś co może nam zaszkodzić. 



Ceny dań kształtują się tak samo różnie, jak ilość miejsc, które je serwują, ale uważam, że nie jest wcale tak tanio jak to się zwykło mówić. Na ulicy w Bangkoku można znaleźć pysznego pad thai za 50 THB ale już to samo danie, nie koniecznie tak dobre, na Koh Lanta kosztuje ok 100 THB a na Koh Ngai nawet ok 150 THB. Nie ma jednak zależności. W Bangkoku pod jedną ze Świątyń za świeżego kokosa do picia można zapłacić 50 THB a na nocnym targu na Koh Lanta 30 THB :)


Nie można jednoznacznie określić ile wydawaliśmy na posiłki w danym dniu bo zależało to od kilku czynników. Przede wszystkim gdzie w danym momencie byliśmy. Dodatkowo od tego jak było gorąco (rodzaj posiłków) oraz czy w danym momencie przemieszczaliśmy się w inne rejony Tajlandii (jedzenie na lotnisku). W Bangkoku średnio płaciliśmy za danie 50-100 TBH na osobę. Na Krabi jedliśmy częściej w restauracji więc za jedno danie trzeba było liczyć 100-180 TBH. Koh Lanta i Koh Ngai to już wyspy co równa się kosztom pomiędzy 100-300 TBH. Oczywiście sky is the limit i można pałaszować dania za 500-1000 TBH ale zapewne są to owoce morza, których ceny w Polsce są i tak o wiele, wiele wyższe. Wydaje mi się, że mimo wszystko, wydatki na jedzenie w Tajlandii są niższe, niż gdybyśmy pojechali np. nad Polskie morze, no i zdecydowanie smaczniejsze :D


Co jadła Poziomka? Wszystko na co miała ochotę :) A że były to przeważnie lody, świeżo wyciskane soki, owoce czy shake-i to dziewczyna jadła tak naprawdę jeden porządny posiłek dziennie hehe. I to na serio było wystarczająco dla niej, bo w takim upale najważniejsze dla nas było żeby dużo piła, a o tym akurat nie trzeba było jej przypominać. Dzień oczywiście zaczynaliśmy od śniadania, więc zawsze wjeżdżały jakieś placuszki z jogurtem, lub płatki, tosty albo jajka na milion sposobów, bo jaja to akurat mają w Tajlandii pyszne! A na obiado-kolacje po prostu serwowaliśmy jej ryż i przeważnie dzieliliśmy się z nią mięsem i warzywami z naszych dań :) Mimo to Poziomka miała swoje ulubione danie pod nazwą Chicken Cashew Nuts, czyli kurczak z orzechami nerkowca. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie spróbowali hambuksów i pizzy w Tajlandii, więc wiadomo, że i ona z nami kosztowała tych przysmaków. Przysmaków, bo poważnie były bardzo dobre i w życiu byśmy się nie spodziewali, że w Tajlandii zjemy taką dobrą pizzę czy burgera! Na Koh Ngai w ogóle Poziomka wciągała całego Chicken Burgera sama na obiad, a wieczorem jeszcze coś tam od nas skubnęła. Także naprawdę nie ma obaw jeśli chodzi o żywienie dzieci w Tajlandii! Mimo iż mogłoby się wydawać, że Tajlandia to inny świat to uwierzcie mi, że ilość turystów jaka tam co roku przybywa sprawia, że wcale się tego nie odczuwa, a wszystko czego potrzebujemy jest na wyciągnięcie ręki. Jak nie w hotelach, restauracjach czy na ulicy, to w sklepach (głównie sieć 7eleven).




Nasze ulubione potrawy/produkty w Tajlandii:

- Pad Thai koszt 50-120 TBH
- Green, Red i Massaman Curry koszt 80-180 TBH
- Noodles Soup koszt 50-100 TBH
- Smażony ryż koszt 50-100 TBH
- Kubeczki ze świeżymi owocami (ananas, mango, arbuz) 80-100 TBH
- Lody (dla Poziomki) koszt 10-50 TBH
- Piwo Chang koszt w sklepie 56 TBH w restauracji 80-140 TBH
- Woda Chang 1,5l koszt 10-12 TBH

Koszty


Największym wydatkiem jest oczywiście sama podróż do Tajlandii czyli bilety lotnicze. Ustawiając alerty i śledząc na bieżąco ceny biletów, można dorwać niezłe okazje. My kupowaliśmy bilety dopiero pod koniec Grudnia więc ok 2 miesiące przed wylotem, więc raczej dość późno. Gdybyśmy zdecydowali się na kupno wcześniej pewnie trafiłaby się nam lepsza cena. Zdecydowaliśmy się też na, chyba jedne z najdroższych linii Qatar Airways. Była to nasza pierwsza tak daleka podróż podniebna, do tego z Romcią i chcieliśmy aby połączenie było płynne to znaczy lot był jak najkrótszy. A także chcieliśmy mieć pewność, że na pokładzie czekają na nas miłe udogodnienia. To na pewno zwiększa cenę biletów. Dodatkowo przemieszczaliśmy się samolotem w samej już Tajlandii. To również dodatkowy i nie przymusowy koszt, bo zawsze można wsiąść w pociąg :)

Druga pula wydatków to noclegi. Tutaj różnorodność jest taka sama jak w gastronomii. Nie będę Wam mówić ile my zapłaciliśmy za noclegi, bo te ceny są tak zmienne i zależne od wielu czynników (chociażby od terminu), że to zupełnie bez sensu. Jeśli jesteście ciekawi ile kosztują hotele, po prostu wybierzcie jakąś destynacje, zaznaczcie daty, ilość osób w pokoju, przedział cenowy za dobę, zdecydujcie jakie udogodnienia Was interesują (np. blisko plaży, basen, pokoje rodzinne itp. itd.) i nic się nie martwcie, już Booking.com tudzież inny portal noclegowy zadba o to żebyście trafili na obiekt dopasowany do Waszych potrzeb :)

Przykładowe ceny transferów i pożywienia podałam Wam co do Bata, więc co nieco możecie się już zorientować jak to wygląda ;) Oczywiście koniec końców wszystko zależy dokąd jedziemy, na ile, w ile osób i na co będziemy sobie pozwalać na miejscu. Czy tylko hotelowe rozrywki czy coś więcej? Czy jedna plaża w kółko i jakieś jednodniowe wycieczki krajoznawcze czy co kilka dni zmiana miejsca nocowania? Sami musicie odpowiedzieć sobie na te pytania :) Ile my wydaliśmy na 3 osoby w 3 tygodnie? Myślę, że tyle ile zapłacilibyśmy za 10-12 dniową wycieczkę All Inclusive z pierwszego lepszego biura podróży. Także odpowiedź jest prosta, się nie kalkuluje ;)


Bezpieczeństwo

O bezpieczeństwo najbardziej bał się Szarlatan. Pieczołowicie sprawdzał ubezpieczenia i porównywał oferty oraz OWU każdej polisy :) Ostatecznie wybraliśmy ofertę Generali a całe ubezpieczenie naszej trójki kosztowało 560 zł. Na szczęście nie musieliśmy z niego korzystać, cali i zdrowi wróciliśmy do domu. Czy Tajlandia to bezpiecznie miejsce do podróży? Zdecydowanie tak! Może łatwo nam mówić bo nie spotkało nas nic strasznego oraz nieprzyjemnego ze strony mieszkańców. Niemniej jednak Tajowie są bardzo mili, uprzejmi, wdzięczni i kochają dzieci :D Oczywiście, trzeba mieć oczy dookoła głowy i np. nie dać się nabierać na wielu przewodników oraz naganiaczy. Dlatego warto obrać swoją drogę, plan zwiedzania i nie wierzyć w to, że ktoś zabierze nas swoim tuk tukiem lub taxi w niezapomnianą wycieczkę po Bangkoku :) For free my friend :P Trzeba sobie też zdawać sprawę z kieszonkowców ale tych nie brakuje na całym świecie. Odnośnie tego co dzieje się na ulicach, można tylko złapać się za głowę :P Ale czy widzieliśmy jakiś wypadek? Czy ktoś wpadł pod samochód lub skuter? Widzieliśmy tylko delikatne puknięcie samochodów przy skręcie i tyle. Ludzie jeżdżą jak wariaci lub w 5 osób na skuterze ale w tym całym bałaganie ulicznym czują się jak ryby w wodzie :) Lecieliśmy samolotami, jeździliśmy pociągami, przemieszczaliśmy się taxi, tuk tukiem i skuterem. Wszystko bez nieprzyjemności za to z bananem na twarzy i z poczuciem, że nic nam nie grozi. Szczerze mówiąc nigdzie do tej pory nie czuliśmy się tak swobodnie i dobrze już od pierwszego wyjścia na ulice :) A to chyba dlatego, że w Tajlandii jest więcej turystów niż Tajów, więc w sumie oprócz tego, że zmienił się klimat to czuliśmy się jak gdybyśmy byli ciągle w Europie haha :D Jeśli macie więc jakiekolwiek obawy o to, że sobie nie poradzicie lub coś niemiłego Was zaskoczy, to na pewno nie w Tajlandii, bo tutaj wszystko się kręci w okół turystów :D 

Niespodzianka

PRZEPIS na GREEN CURRY by MON :)

Na koniec wpisu miał być krótki teledysk z naszego wyjazdu, ale Szarlatan nie ogarnął tematu ;D Na szczęście miał chłopak innego asa w rękawie, a mianowicie przeszedł jednodniowy kurs gotowania na Koh Lancie prowadzony przez Mona >>> KLIK i pomyślał, że podzieli się z Wami przepisem na zielone curry (ekspozycja do zdjęć to także jego dzieło, więc doceńcie ;D) :) Będziemy się jeszcze na temat kursu rozpisywać przy okazji wpisu o Koh Lancie, ale w skrócie możemy powiedzieć, że panowała tam super atmosfera, a otwarty i przyjacielski nauczyciel nauczył Szarlatana kilku tajskich dań za co jestem mu bardzo wdzięczna ;D


Zrób własną zieloną pastę curry lub kup gotową. Możesz także kupioną gotową pastę trochę podrasować dodając czosnek, zielone papryczki chilli, czerwoną cebulę, kaffir lub trawę cytrynową. Wszystko w zależności od smaku i dostępności składników. Curry serwowane jest z parzonym białym ryżem.

My robimy curry wykorzystując gotową pastę kupioną w Bangkoku. Kupiliśmy całe kilo :D Produkty do kuchni tajskiej kupujemy w sklepie Internetowym Skład Bananów Masala Smaki Świata :) Warzywa jakie lubimy dodawać to bakłażan i czerwona papryka. Mięso do zdecydowanie indyk. Odnośnie proporcji pasty do mleczka to my dajemy 10 g pasty na jedno mleczko! Jeżeli lubicie mega ostro, dodajcie więcej. Wszystkie informacje znajdziecie na pewno na opakowaniu pasty z zielonego curry. Danie serwujemy z gotowanym ryżem. 

Składniki:
- pasta z zielonego curry
- mięso do wyboru (kurczak, wołowina, wieprzowina lub owoce morza)
- warzywa do wyboru (brokuły, kalafior, zielona fasola, bakłażan, kukurydza czyli co tylko chcecie)
- mleko kokosowe (ilość wedle uznania, my robimy z 2 puszek)
- cukier palmowy (lub dowolny inny cukier)
- sól lub rybny sos

Przygotowanie:

Rozgrzej mleko kokosowe (jedną puszkę) na patelni, aż się zagotuje i dodaj pastę curry. Jeśli chcesz dodać mięso, to jest właściwy moment. Pokrój kurczaka lub wołowinę w małe kawałki i dodaj do mieszanki. Pozwól, by mięso dusiło się przez chwilę i po 5-10 minutach możesz dodać resztę mleka kokosowego (drugą puszkę). Jeśli mieszanka jest zbyt kremowa, dodaj trochę wody i zamieszaj. Jeśli mieszanina straci swój smak, możesz dodać więcej pasty curry. To jest moment, by dodać sól i cukier palmowy według twojego gustu. Curry powinno być zarówno słone i trochę słodkie. Jeżeli jesteś zadowolony ze smaku, dodaj pokrojone w kawałki warzywa. Gotuj, aż warzywa będą miękkie, ale nadal będą chrupiące. Na koniec udekoruj liśćmi limonki, kaffir lub tajską bazylią. ENJOY! 








Ło Matulu, myślałam, że nigdy nie skończę pisać :P Także proszę o oklaski dla mnie, dla Szarlatana, który swoje dorzucił i dla Was jeśli dobrnęliście do końca! ;D Mam nadzieję, że przekonałam Was do wyjazdu do Tajlandii i oczywiście zachęcam do zadawania pytań jeśli coś jeszcze jeszcze Was nurtuje lub zastanawia. Obejrzyjcie też relacje z wyjazdu na Instagramie >>> KLIK, póki nie sklecimy filmików z kamerki w jakąś sensowną całość. Na koniec powiem Wam, że często słyszę pytanie czy się nie bałam? Oczywiście, że się bałam, fchuj się bałam! Nie uwierzycie co mnie przekonało żeby mimo wielu niewiadomych jednak zebrać nas do kupy i ruszyć w stronę słońca zimą :D Ulotka reklamowa, która pewnego dnia znalazłam w naszej skrzynce pocztowej ;) O jaka jestem wdzięczna komuś kto na taki genialny pomysł wpadł! <3


LU
Pin It

2 komentarze:

  1. Super, że przez nas trafiliście do lekarza medycyny podróży. Bardzo nam się podobało podejście Mileny do spraw podróży z dzieckiem.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...