Trochę czasu mi zajęło żeby spisać ostatnią część mojej wyprawy, ale chyba wszyscy wiecie jak to jest wrócić do pracy po urlopie, a co dopiero po 2.5 tygodniowym. Jednym słowem masakra!!! :)
Wreszcie mam chwilę żeby usiąść spokojnie na miejscu i opisać ostatnie przygody na wyspie. Fajne jest to, że oprócz tego że piszę to dla Was to i ja będę mieć na zawsze pamiątkę. Bardzo często oglądam zdjęcia z wypraw, które miały miejsce kilka lat wstecz i głupio się przyznać, ale większość rzeczy niestety wypadła mi już z głowy. Nie kojarzę nazw, miejsc itd. A tu się mimowolnie stworzył taki mały pamiętniczek...
.. ale wracam do sedna. Pisałam już o sierocińcu żółwi, safari to teraz czas na sierociniec słoni i plantacje herbaty, tak żeby najważniejsze atrakcje mieć odhaczone :) Tym razem udaliśmy się na wycieczkę jednodniową. Dwudniowe są bardzo męczące biorąc pod uwagę w jakim tempie przemierza się kolejne kilometry (żółwim- jeżeli ktoś nie czytał poprzednim postów) czego efektem jest to, że jednak większość czasu spędza się w samochodzie.
Muszę przyznać, że sierociniec słoni zaskoczył mnie bardzo... negatywnie. Miałam pewne wyobrażenie po obejrzeniu jednego z odcinków reportaży "Kobiety na krańcu świata" Martyny Wojciechowskiej. Martyna odwiedziła miejsce, w którym o słonie dbano jak o małe dzieci. Karmiono butelkami z mlekiem, zwierzęta miały duże zagrody z ciepłymi kocami i sztucznymi futrami, które miały imitować ciepło matki, kilkudziesięciu opiekunów, którzy się nimi troskliwie opiekowali itd. Tu niestety jedna wielka komercja. Zobaczcie zdjęcia i komentarze: