W momencie gdy czytacie tego posta to ja szybuję sobie gdzieś po niebie w kierunku Polski...
W momencie gdy go piszę mam jeszcze dwa dni do wyjazdu, więc nadszedł krótki czas podsumowań i przeżycia wszystkiego raz jeszcze.
Powiem Wam szczerze, że cholernie nie chce mi się wyjeżdżać, ale co zrobić :( Jutro ostatni dzień, który caaaaaały caaaaalutki spędzę na plaży, wieczorem pakowanie a w czwartek rano samolot...
...ale na razie cofnę się w czasie do pierwszego tygodnia mojego pobytu na wyspie. A mianowicie dwa dni po przyjeździe, zmęczeni słońcem (czytaj poparzeni :P) postanowiliśmy trochę odpocząć i wybrać się na pierwszą wycieczkę. Znajomi, którzy byli tu wcześniej gorąco polecali wyjazd na dwudniowe safari, na które zresztą się zdecydowaliśmy.
Przygodę rozpoczęliśmy w niedzielę o 8:00 rano kiedy pod hotelem stawił się nasz kierowca i towarzysz dwóch następnych dni Hasante (niestety nie wiem jak pisze się jego imię jak również zapomniałam uwiecznić go na zdjęciu). Mieliśmy do pokonania około 200 km co okazało się nie lada wyczynem i zajęło nam jakieś 6 godzin. A mianowicie:
1) na wyspie ruch jest lewostronny
2) kierowcy jeżdżą jak wariaci - aż cud, że nie widać wypadku na każdym możliwym kroku
3) nikt nie jedzie szybciej niż 30/40 km/h
Całe szczęście mieliśmy wygodnego busa z klimatyzacją, a kierowca pokazywał nam po drodze dużo ciekawych miejsc.
Przystanek nr --> 1 Muzeum Maski
Maski z drewna to charakterystyczne wyroby tutejszego rzemiosła artystycznego. Wykorzystywane w obrzędach uzdrawiających i mające chronić przed demonami. Bardzo kolorowe ale udekorowane wręcz demonicznie. Sami zdecydujcie czy chcielibyście coś takiego powiesić sobie nad wejściem do domu :)